Wizyta u znajomych (u Ozzy'ego) tydzien temu skonczyla sie, jak mozna sie bylo spodziewac, totalnym hardcorem. Przybylismy dosc asekuracyjnie, majac po 7 browarow na glowe. Angolskie bronxy sa cienkie jak dupa weza, wiec w sumie mozna to traktowac jak 5. I wszystko byloby gitez, gdybysmy nie skonczyli tego wszystkiego uczac Ozzy'ego i jego malzonke pic czystej wodki, bez przepity nawet. Pilem tak wczesniej juz, ale nie lubie. No, nasi nowi brytyjscy znajomi polubieli to bardzo, hehe. Niesamowite swoja droga, koles kolo 50-tki, marynarzem w marynarce byl, po portach sie szlajal, kawal kurwa swiata musial zwiedzic, a tak wodki jeszcze nie pil. Do Polski widocznie lajba nie zawinal :> Anyway, przyjechalismy kolo dziesiatej, wyszlismy pieszo (zostawilem cara..) jakos kolo 4-5 w nocy. I to bylby koniec wieczoru, do domu nie mielismy znowu tak daleko, prosta droga, z 30 minut (niech bedzie godzina, w zaistnialych cyrkumstancjach). Ale nie, moj kompan musial sie zgubic po drodze :) Co za koles. Jak sam wrocilem do domu, zadzwonilem do niego, dowiedzialem sie gdzie jest, niedaleko, wiec powiedzialem ze ide spac. Wstaje kolo 1 po poludniu, patrze, a jego nie ma w domu! Dzwonie, okazalo sie, ze nie trafil, polazl ewidentnie w druga strone, zgubil sie totalnie :) Bez kasy, fuks ze mial chociaz telefon.. Petal sie po miescie kilka godzin, spragniony strasznie. Do jakiejs babci ponoc podbil, proszac o troche wody do picia (!) a ta jak go zobaczyla zaczela spierdalac! LOL. Od jakiegos kolesia co samochod przed domem naprawial dostal napredce naszkicowana mape gdzie sie znajduje, co i tak mu nie przeszkodzilo zawieruszyc sie gdzies w jakims lasku (??), W kazdym razie poobcieral sie tam niezle i gdzies ewidetnie musial wyjebac (ten wredny krzak na mnie naskoczyl!), popaletal sie jeszcze po okolicy, w koncu podszedl do glownej ulicy, tam niedaleko taki duzy biurowiec jest, obok maly parking i taki taras, to sobie usiadl na laweczce i probowal zasnac :) Warto dodac, ze wtedy juz byla sobota, wiec na szczescie nikogo nie bylo w budynku zeby sie zaniepokoil jakims kolesiem co spi na lawce, hehe. Jak sie obudzilem to zaraz po niego polazlem, najpierw autobusem po samochod. Wstapilem do Ozzy'ch zeby powiedziec, ze wszystko w porzadku i ide po niego a tu Chris (Christine, jego zona) juz wita mnie bania wodki. No kurwa myslalem, ze padne :) Mysle, ze ich rozpilismy troche, heh ;) No, to by byl koniec opowiesci, odebralismy kumpla z pod budynku, wrocilismy do domu i poszlismy spac. Warto moze tylko dodac, ze caly nastepny dzien bidak byl struty, hehe. Coz, zdarza sie. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Trza bylo tak jak ja, kontrolniaka jebnac :P
Potem tydzien byl nudny (praca, a potem jeszcze moze troche wiecej pracy) no i ten weekend teraz. Do Ozzy'ch nie moglismy wbic (na szczescie, moze?) bo z samiusienkiego rana jechali autobusem do Leeds bodajze, obejrzec mecz rugby. Dosc ciekawy sport, brutalny, i nawet moze ekscytowac, ale to jednak nie to co pilka. Oni w kazdym razie odpadali, wiec poszlismy do C103. Wczesniej jednak poszlismy na spotkanie z George'em, lub Jerzym jak kto woli, taki Polak, co to sie urodzil w anglii, ale nauczyl sie gadac w jezyku ojczystym. Bartek poznal go w centrum, koles sprzedaje jakies swiecidelka na stoisku, bransoletki, kolczyki, takie pierdoly. I ma na stoisku flage Polski, nie wiem po co, bo nic z tego co sprzedaje nie jest z Polski :) Reklama moze, nie wiem, jebac. W kazdym razie Bartosz (dalej szuka pracy) pogadal z gosciem w ciagu dnia i ustawil sie z nim w hotelu, jakos pod wieczor. Bardzo sympatyczny starszy facio. Tez kiedys tak jak my szukal pracy, mial problemy, itp. itd., ktos mu wtedy ewidentnie pomogl, bezinteresownie. I teraz chce sie gosciu odwdzieczyc, bardzo milo z jego strony. Moja uwage apropo filmu "Pay it forward" szybko podchwycil, ze dokladnie o to chodzi :) Zaprosil nas do chinskiej restauracji, nawpierdzielalismy sie niezle. Dwa startery, trzy dania glowne, duzo ryzu, jakies kielki. Nie zjedlismy wszystkiego, tyle tego bylo, lekko liczac z 30 funtow musial wylozyc. Kelnerki mialy niezla zamote z nami, buehehee.. Bo George w sumie dobrze mowi po Polsku, ale jednak czasami brakuje mu slownictwa (raz w Polsce byl tylko) i rozmowa wygladala dosc dziwnie, polski, angielski i tak na zmiane :) Lukalem na te kelnerki, w sumie takie mile azjatki, mniam.. I jak gadalismy po angielsku, to chyba podsluchiwaly, hehe, dziwna mine mialy jak przechodzilismy na polski. Wogole wypas restauracja, ledwie siedlismy to juz nam te duze serwetki kelner podal na kolana, dania podane zostaly na takich malych palnikach, strasznie ekstrawagancko to wygladalo. Najwiekszego zonka mialem przy starterze (miska zeberek i miska krewetek) - przyniesli do tego mala miseczke z ciepla woda, w srodku cytryna. George wytlumaczyl, ze to do mycia rak. A cytryna po to, ze znikoma ilosc kwasu w wodzie sprawia, ze tluszcz schodzi szybciej z raczek (bo starter sie wpierdalalo lapami :) Sprytne. Dania byly dosc egzotyczne, ale wiem ze byly to kurczak, kaczka i wolowina. Ale wytlumaczyc jak byly przygotowane to nie umiem :) Dobre w kazdym razie. Potem zmylismy sie do tego klubu jak juz wspominalem. Klub C103, ten metalowy. Glosno tam bardzo. Umowilismy sie z Kath (corka Ozzy'ego) w srodku, ale jak to w zyciu bywa, nie pojawila sie. Zdarza sie. Na parkiecie za to zauwazylismy zajebista laske. Nie jakas specjalnie piekna, dobrze zbudowana, wszystko na swoim miejscu, ale nic olsniewajacego. Nie wiem absolutnie co w niej bylo, ale podejrzewam ja o jakies czary. Zauroczyla mnie konkretnie, wieksza czesc wieczoru, wstyd przyznac, spedzilem pijac piwo i gapiac sie jak tanczy. Hipnotycznie sie ruszala po prostu. Zdecydowanie starsza ode mnie, podejrzewam minimum 28, ale to przeca nie problem (prawda mlody? :>), zwlaszcza ze wzrost akuratny, hehe. Pogadalismy chwile (na ile to bylo mozliwe, za glosno bylo), dalem jej ognia, Diona ma na imie. Dziwne imie. A potem ona wrocila na parkiet a ja wrocilem do obserwacji, pfff.. potanczylbym sam, ale kurwa lyso sie czuje bez wlosow... nie czulbym sie dobrze na parkiecie z taka fryzura jaka mam teraz (zapuszczam od nowa, smisznie wyglada, hehe, a bedzie jeszcze smiszniej). Impreza sie skonczyla wpol do trzeciej, wyszlismy za nia, podszedlem zagadac. Szkoda, ze byla z kolezankami, i jakis jej znajomy sie przypaletal. Troche niezreczna sytuacja byla przez to, musialem sie spieszyc, bo odciagnalem ja od znajomych i oni czekali, ale mysle ze i tak dobrze to wypadlo. Nic oczywiscie z tego nie wyniklo, powiedzialem jej pare milych rzeczy, probowalem wyczytac czy ja to interesuje, czy da sie przeciagnac ta rozmowe. Nie wyczytalem tego, rozeszlismy sie, ja do domu, ona chyba do jakiegos snack-baru cos wszamac. I tyle. Gdyby tylko mogla mi wyleciec z glowy, grrr... Moral z tej historii jest mi dobrze znany, przerabialem to wczesniej, hehe. Nie dla psa kielbasa. Ale rowniez i drugi cytat, 'Szukajcie a znajdziecie, pukajcie a bedzie wam otworzone'. Czy cos w tym stylu kurwa.
Dobre wiesci najpierw. Bartosz znalazl prace. Pracuje w fabryce, jakies tam rozne prace robi, nic specjalnego. Duzo Polakow tam pracuje, fajnie. Poznal tam takiego Daniela co 10 lat z samochodami robil, przyjechal miesiac temu. To go podwiozlem po pracy do domu, pogadalem, i moze uda sie go przekonac zeby kuknal mi pod maske :) Dobrze by bylo, bo samochod troche rzezi jak ma za niskie obroty i jedzie np. pod gore. Daniel to slyszal (bo angola to kurwa gorzysta kraina, caly czas sie jedzie raz pod gorke, raz z gorki, chore) i od razu stwierdzil, ze pewnie zawory. Jakby to naprawil to byloby super. Co dalej.. Do Polski na weekend przyjezdzamy! Pierwszy weekend czerwca. Bilety juz kupione :D Zle wiesci to te, ze niestety musialem pozyczyc kase na te bilety, bo tanie kurwa nie byly.. heh.. ale dobrze jest, obaj pracujemy, powinno wszystko zaraz byc ok. Ostatnio byl dlugi weekend. Zapowiadali ladna pogode, ogolnie wypas. W piatek wstaje na rano do pracy, juz wtedy czulem, ze cos bylo nie tak. Zwolnilem sie z goraczka o 1 w poludnie. I caly piatek, sobote, niedziele i poniedzialek zdychalem w lozku... 38,8 mialem w pewnym momencie... kurwa wypas.. wtorek przyszedl, akurat wyzdrowialem do pracy. Jeszcze mnie tylko gardlo troche trzyma. Bloody typical, jak to cieciu z pracy ujal...
Kat nie moge doprosic zeby mi zalatwila z radiem w samochodzie. Bo niby ma przyjaciolke, ktora prowadzi garaz samochodowy, i moglaby mi za frajer tego cdplayera zamontowac (35 funtow, kurwa, piechota nie chodzi..). No ale dupa, zawsze cos jej wypadnie, zapomni, czy ja sie nie moge doddzwonic. Bloody typical.
Co tam poza tym sie dzialo.. w weekend nam landlord sie napatoczyl, remontuje glowne mieszkanie, bo za tydzien sie jakies mlode malzenstwo wprowadzi. Mlodzi, widzialem ich, nawet w porzadku, moze bedzie z nimi ok. W sobote zrobilismy John'owi (landlord) obiad, zjadl, smakowalo, powiedzial, ze na nastepny raz butelke wina przyniesie :) I przyniosl! W niedziele wiec zjedlismy obiad, a potem obrocilismy litrowa butelke czerwonego francuskiego wina. Dwuletnie, polwytrawne, Merlot sie nazywa, niezle. Pewnie majatku za nie nie zaplacil, ale i tak milo.
Notka byla pisana pare(nascie, nie pamietam) dni temu off-line, od tego czasu troche sie dzialo, ale nie chce mi sie pisac, wiec na razie styknie. Do przeczytania.